Ta strona korzysta z plików Cookies. Część tych plików jest niezbędna dla prawidłowego funkcjonowania strony i już została stworzona. Możesz usunąć i zablokować pliki cookie z tej strony ale może ona wtedy nie działać poprawnie. Aby dowiedzieć się więcej KLIKNIJ TUTAJ.

Atelier Pink Rhino

Grafika da się lubić

Tak. Z całą pewnością grafika warsztatowa jest magiczna. Magiczna jest faza projektu ale też i magią owiany jest sam proces powstawania matrycy.

Bo oto stoi taki student przed czystą blachą i kompletnie nie ma pojęcia co zrobić aby z tego kawałka połyskliwej materii wydobyć bogactwo światłocieni; te wszystkie szarości, te tajemnicze czernie oraz boskie światło... Jak to ugryźć? Co zrobić najpierw??? Oczekiwanie zderza się tu z brutalną rzeczywistością – nie wystarczy złapać za pędzel czy kredkę i machać po podobraziu... Tu trzeba wiedzy! Wiedzy, do której dostęp wcale nie jest taki prosty, jest on pilnie strzeżony przez wąskie grono grafików, którzy niechętnie dzielą się swoim warsztatem a jeszcze mniej chętnie wynikami swoich eksperymentów, przemyśleń i doświadczeniem.

Publikacji na temat grafiki warsztatowej jest niewiele. Owszem, w ostatnich latach pojawiło się kilka współczesnych pozycji, jednak traktują one poszczególne zagadnienia oraz techniki graficzne bardzo pobieżnie. Żadnych informacji praktycznych, żadnych podpowiedzi jak rozwiązać problemy, których w grafice pojawia się całe mnóstwo. I z reguły nie chodzą one parami – one galopują całymi tabunami!

Chciałabym korzystając z mojego skromnego doświadczenia na łamach tego artykułu podzielić się z Państwem kilkoma moimi obserwcjami, przedstawiając problem i od strony praktycznej pomóc go rozwiązać.
Kilka lat temu robiłam duże zlecenie. Chałutra – owszem ale ambitna przynajmniej – nie jakieś tam kwiatki. Udało mi się przekonać klienta, że nie tylko obrazy olejne na płótnie z dziesięciocentymetrową fakturą są cenne. Robiłam więc to zamówienie. 6 blach, 120 odbitek. Niedoświadczona, młoda, naiwna JA.

Pierwsze czego nie przemyślałam to format. Klient chciał aby to było coś rzucającego się w oczy, dużego. Ja jako „wielkoformatowiec" ochoczo na to przystałam. Niby mierzyłam ścianę ale i tak w efekcie wyszło za wielkie... A skoro wyszło wielkie to i było więcej pracy, więcej trawienia a co za tym idzie – więcej materiałów poszło. Blachy, papieru, farby i oprawa droższa bo większa.....Druga sprawa, której nie przemyślałam to ilość odbitek. Praca była ogromna! Nakład 20 sztuk z każdej matrycy. Wiadomo – nie każda odbitka wychodzi idealnie, przynajmniej na początku kariery grafika... Należy też pamiętać, że przy takim dużym zamówieniu i tak ogromnej pracy sam autor też bywa zmęczony, nieuważny, zamyślony... pojawiły się zatem drobne błędy...
Jednak doświadczenie jakie zgromadziłam podczas pracy nad tym zamówieniem było przeogromne! Procentuje mi w tej chwili...

Opiszę kilka błędów, które mi się przydarzyły i postaram się je szerzej omówić. Są one bowiem bardzo pouczające i jestem przekonana, że prędzej czy później ktoś z Państwa się z nimi zetknie a próby odkrycia co poszło nie tak zajmują wyjątkowo dużo czasu...

Otóż... po wytrawieniu pierwszej matrycy, która wyszła przyzwoicie (to znaczy wyglądała przyzwoicie) przystąpiłam do wykonywania odbitek. Ze względu na to, że miałam ich do zrobienia całe mnóstwo chciałam sobie ułatwić pracę. Odkryłam, że farba (którą własnoręcznie mieszam z farby offsetowej, farby olejnej i talku kosmetycznego) staje się bardziej elastyczna, kiedy nakładam ją na podgrzanym piecyku. Łatwiej się ją rozprowadza, łatwiej ją ściera. Praca idzie szybciej i zużywam mniej gazy podczas jej ścierania. Zaczęłam więc każdą odbitkę wykonywać w ten sposób. Najpierw kilka próbnych podczas strawiania i dosypywania matrycy (próbne odbitki wykonane podczas procesu strawiania matrycy służą mi jako doskonalsza forma projektu). Po kilku próbnych odbitkach (przeważnie dwóch lub trzech) przystępuję do odbijania nakładu.

Jakież jest moje zdziwienie, kiedy po drugiej czy trzeciej dobrej odbitce zaczynają mi wychodzić jasne plamy na środku! Matryca wygląda świetnie...wszystko tak samo wytrawione, wszystko na taką samą głębokość ... Farba starta idealnie ... Na środku placek wyłazi i tyle ... Pierwsze o czym pomyślałam to zmienić farbę – rozrabiam więc nową. Tak samo. Może więc papier? Moczę inny arkusz – to samo! Może inny papier? Mniej elastyczny? Mniej miękki? Pracuję na bezkwasowym papierze renomowanej marki – 100% celulozy. Płacę za niego sowicie ale wybiera mi każde ziarenko akwatinty. Może jednak spróbować inny papier? Nic. Podkładam więc gazety na środek matrycy podnosząc tą część, która się nie dobija. Może to wina prasy? Moja ma ponad 100 lat, przeżyła tabuny studentów, kręcących korbą na siłę co pozbawiło ją kilku zębów w kole napędzającym wałek. Wyłamane zęby, zwichrowana płyta – wszystko to odcisnęło swe piętno na leciwej babci. Może to wina prasy... wałka lub płyty pod nim? Sama płyta ma chyba z milion lat - miała prawo się wypaczyć. Podkładam więc te gazety i.... jest! Wychodzi odbitka. Kolejna już jednak nie. Podkładam więcej gazet. Odbijają mi się ramki naokoło – są ślady tych gazet – rozkładam więc gazety pod matrycą stopniowo, kombinując jak przysłowiowy koń pod górę. Po 15-tu poprawnych odbitkach i bodaj dwudziestu do kosza – poddaję się. Dotrawiam matrycę. Sypię, stapiam; słowem lecę cały cykl trawień i odbijam – nic – znowu to samo! Załamana robię nowy projekt. Dni lecą, termin oddania grafik się zbliża. Z nową blachą początkowo nic się nie dzieje, przy kolejnej odbitce mam to samo – niedobicie na środku! I tak odbitka za odbitką, blacha za blachą....

Ostateczny rachunek – 9 blach (miało być 6), 320 odbitek (miało być 120) ale zamówienie wykonane. Co prawda rok po terminie ale jednak!

Wnioski z tej lekcji? Owszem ale dopiero grubo po całej tej akcji. Otóż zawinił sposób ścierania przeze mnie farby w połączeniu z równie co prasa leciwym piecykiem. Ze względu na to, że piecyk miał swoje lata oraz był dużo mniejszy od moich blach musiałam się nieźle matrycą namanewrować aby podgrzać nałożoną na niej farbę. Manewrując tak moją blachą jej środek pozostawał mniej więcej w tym samym miejscu a co za tym idzie podgrzewał się najdłużej. Sporo dołożył również sam piecyk, który z racji swojego wieku grzał nierównomiernie pozostając ciepłym na środku a na brzegach ledwo letnim. To wszystko sprawiało, że jak już pisałam - najdłużej nagrzewał się środek blachy oraz farba na niego nałożona. Mikstura, którą sama mieszam ma tendencje do wysychania. Ona zwyczajnie wysychała mi na matrycy i nic tego nie mogło zmienić – ani dłuższe moczenie papieru ani podgrzewanie nałożonego na matrycę papieru ani nawet ściąganie odbitki na ciepłym piecu - zaschniętej na mtarycy farby nie dawało się przeniść na papier. Podejrzewam też, że tam trawienia stawały się coraz bardziej płaskie przez kolejne warstwy wysychającej farby, której nie udawało się tak dokładnie zmyć z matrycy. Sprawa ułamków milimetrów, niemożliwa do zauważenia gołym okiem. Niestety w perspektywie wykonywania większej ilości odbitek takie drobiażdżki jednak miały decydujące znaczenie i w efekcie sprawiały, że matryca stawała się CORAZ BARDZIEJ BEZUŻYTECZNA...

×